Eleven: Work.

    Promienie arizońskiego słońca wdarły się do salonu przez odsłonięte żaluzje. Światło, które z sekundy na sekundę stawało się coraz silniejsze zmusiło szatyna do uchylenia powiek. Jęknął przecięgle nie mając ochoty podnieść się z miękkiej kanapy, na której spędził noc. Nawet nie wiedział kiedy zasnął. Jak przez mgłę pamiętał jak przez kilka godzin, w ciemnym pokoju zapijał swoje smutki w butelce Jacka Danielsa. Jednak rzeczy, które wydarzyły się jeszcze zanim postanowił się upić, wyryły się w jego pamięci i za cholerę nie potrafił się ich pozbyć. Nie musiał się nawet rozglądać, czuł, że odeszła.
Czy chciał ją zatrzymać? Oczywiście, że tak.
Czy próbował? Niekoniecznie.
Ona była zbyt uparta żeby ulec jego prośbom, a on był zbyt dumny by pokazać coś innego niż obojętność.
    Podniósł się z sofy i zgarnął ze stołu opróżnioną, szklaną butelkę, po czym skierował się do kuchni i wyrzucił ją. Oparł się o blat nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Najzwyczajniej w świecie nudziło mu się. Nie miał się z kim droczyć czy porozmawiać. Wystarczyłaby sama obecność drugiej osoby.
Nagle jego telefon wydał z siebie krótki dźwięk oznaczający nową wiadomość. Wyciągnął urządzenie z tylnej kieszeni swoich dżinsów i uderzył palcem w białą kopertę. Nadawca wiadomości odrobinę go rozczarował, ale przynajmniej miał już zajęcie na resztę dnia:

                                              Od: Bullet.
                                           Mamy biznes.

                                                   ***

    Jak zawsze niewielka kawiarnia, w której pracowała Ashley była zapełniona. Blondynka cały czas krążyła między stolikami zbierając zamówienia od zmęczonych podróżą klientów. Nawet na chwilę nie usiadła, mimo że o tym najbardziej marzyła.
W nocy była zbyt zdenerwowana żeby usnąć, a kiedy trafiła pod drzwi mieszkania Taylera już po porostu nie miała czasu na sen.
-Odpocznij trochę.- usłyszała zmartwiony głos przyjaciela, kiedy podeszła do lady z trzema kolejnymi zamówieniami.
-Jest zbyt duży ruch, a nas tylko dwoje. Poradzę sobie.- powiedziała i wzięła tackę z zamówieniem. Zignorowała ciche nawoływania zielonookiego i podeszła do stolika przy którym siedziała całkiem liczna rodzina.
Mężczyzna, koło pięćdziesiątki, z gęstymi, ciemnymi włosami i piwnymi oczami. Ubrany był elegancko, jakby właśnie wrócił z delegacji. Na jego kolanach siedziała drobna, ubrana na różowo blondyneczka, która zawzięcie opowiadała swoim bliskim jakąś wymyśloną historię wymachując przy tym lalką Barbie. Obok mężczyzny siedziała jasnowłosa kobieta, która już na pierwszy rzut oka wydawała się łagodna jak baranek. Na pozostałych dwóch krzesłach siedzieli chłopcy- bliźniaki. Byli praktycznie identyczni. Te same kasztanowe włosy, te same rysy twarzy. Jedyne co ich różniło to oczy, u jednego ciemnoniebieskie, niemal granatowe, a u drugiego brązowe z rdzawymi plamkami.
Manson postawiła na środku okrągłego stolika czarną tackę i z przyjaznym uśmiechem na ustach życzyła smacznego. Jednak żaden z nich nie odpowiedział, ani nawet nie spojrzał. Mogła zauważyć tylko wykrzywione w grymasie twarze. Zdezorientowana odeszła od stolika i ponownie podeszła do lady.
-Nadal chcesz udawać, że nie czujesz się dobrze?- zapytał Tayler wbijając w nią swoje zirytowane spojrzenie.
-Dziwna ta rodzina, co nie?- powiedziała zamyślona wpatrując się w rodzinę, której przed chwilą podała zamówienie. Brunet westchnął cicho i podążył za jej wzrokiem.
-Dallasowie. Rzeczywiście nie są zbyt przyjaźni. Kilka lat temu przyjechali tu z Europy, mówi się, że ich przodkinią jest sama Lukrecja Borgia*... w co potrafię uwierzyć patrząc na ich zachowanie.
-Jak myślisz zawiadomić policję o tym, że ktoś tu posiada cantarellę**?- zapytała poważnie, po czym razem z chłopakiem wybuchnęli głośnym śmiechem.

                                                 ***


    Justin nigdy nie jeździł z prędkością, która była poniżej 100 km/h. Teraz również nie zmierzał zrobić wyjątku więc dotarcie do niewielkiego domku na pustynia, jakieś dwadzieścia kilometrów od Tucson zajęła mu jakieś dziesięć minut. Na miejscu czekał już Chris Bullet. Ubrany był w jasne dżinsy i białą koszulkę z nadrukiem.
-Co był tak ważne, że musieliśmy się spotkać na tym odludziu?- warknął szatyn trzaskając drzwiami samochodu. Słońce prażyło niemiłosiernie, a jedyną rzeczą jakiej teraz potrzebował to pomieszczenie z klimatyzacją.
-Elijah wrócił do miasta.- powiedział spokojnym głosem Chris, a następnie uchylił drzwi domku i razem z przyjacielem weszli do środka.
-Tak szybko?- Bieber nawet nie ukrywał zdziwienia. Wiadomość, że Elijah jest w mieście oznaczała nawał roboty. I nie chodzi tu tylko o sprzedawanie dragów.- Myślałem, że dłużej posiedzi na Bahamach.
-Żonie się tam nie podobało.- ironiczny głos Bulleta sprawił, że szatyn wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
-To wszystko wyjaśnia.- Justin przetarł twarz dłońmi chcąc się uspokoić.
-Mamy się z nim spotkać, na after-party, po wyścigach. W których oczywiście bierzesz udział.- łobuzerski uśmiech wpełzł na twarz Chrisa, kiedy wsiadali już do samochodu.
-Miło, że mam tu coś do gadania.- syknął cicho, jednak wiedział, że nawet bez tego rozkazu wziąłby w nich udział.



Od autorki: Ten rozdział nie ma sensu i nie wiem na jaką cholerę go wstawiam, ale jest. Jest dość krótki, ale z niewiadomych mi powodów chciałam go skończyć właśnie w tym momencie. Postaram się, żeby następny rozdział był o wiele dłuższy i o wiele ciekawszy, ale nie jestem pewna kiedy możecie się go spodziewać. Jak wiecie niedługo (niestety) kończą się wakacje, a chciałabym się jeszcze spotkać z kilkoma osobami, których już nie będę widywać codziennie w szkole. Mam nadzieję, że uda mi się go napisać w ciągu dwóch tygodni.
Tak więc do następnego. :)

*Lukrecja Borgia, to jakby ktoś nie wiedział, córka papieża Aleksandra VI. Była morderczynią ( w sumie tak samo jak jej brat, z którym sypiała i jej ojciec, z którym swoją drogą ponoć też sypiała... nie zapominajmy, że jej ojciec był papieżem) i nimfomanką (nie myślcie, że ograniczała się tylko do swojej rodziny). Swoje ofiary truła za pomocą trucizny ukrytej w pierścieniu. Lukrecja miała duuuuużo dzieci i ponoć ma jakieś powiązanie z rodziną królewską, ale nie jestem do końca pewna.
** cantarella to trucizna stworzona przez Lukrecję.

4 comments:

  1. Dziewczyno! Chyba żartujesz? Piszesz g e n i a l n i e !
    Znalazłam twoje opowiadanie dopiero dzisiaj, jest po prostu no świetne! Uwielbiam je czytać i sprawia mi to wielką przyjemność, szkoda, że masz co najmniej 4 komentarze do rozdziału, postaram się do zmienić, bo kocham te opowiadanie i z chęcią je zareklamuję na moim tłumaczenie i opowiadaniu (acol-btb-fab-tlumaczenie.blogspot.com i all-of-you-baby.blogspot.com)
    Pisz to dalej, bo jest mega!

    ReplyDelete