Four : I am not a fucking charity .



Co chwila spoglądała na znajdujący się w samochodzie zegarek. Prace miała zacząć za niecałe dziesięć minut, a Justin, który miał zawieźć ją na stacje, jak na złość wciąż szukał w domu swojego prawa jazdy. Warknęła patrząc na dopiero uchylające się drzwi.
-Już jestem, księżniczko.- powiedział z rozbawieniem wsiadając do samochodu. Ona nic nie mówiąc zmierzyła go srogim spojrzeniem. Podczas drogi nie rozmawiali zbyt wiele. Ashley wolała rozmyślać nad swoim losem, a Justin był zbyt zajęty swoim papierosem i drogą żeby zwrócić na nią jakąś większą uwagę. Zatrzymali się na czerwonym świetle, a chłopak wyrzucił niedopałek przez okno. Obok nich zatrzymał się czerwony kabriolet, a w nim cztery atrakcyjne dziewczyny. Nie wiadomo, czemu blondynka poczuła lekkie ukłucie zazdrości widząc wymowny uśmiech chłopaka.
-Oh, przestań.- mruknęła widząc jak szatyn puszcza do dziewczyn oczko, a one zachichotały oczarowane.
-Dlaczego?- uniósł do góry jedną brew, a na jego ustach pojawił się arogancki uśmiech.
Uh, jakim on jest irytującym dupkiem… seksownym, irytującym dupkiem.
Wzruszyła ramionami próbując pozbyć się myśli, które pojawiły się w jej głowie. Usłyszała tylko cichy chichot i warkot silnia, kiedy samochód ruszył do przodu. Kilka chwil później pojawili się na zatłoczonej stacji. Szatyn wysiadł z samochodu, aby otworzyć dziewczynie drzwi. Wygramoliła się z auta i poprawiła swoje zmierzwione włosy spoglądając na ludzi wchodzących i wychodzących ze stacji.
-Przyjadę po ciebie, a później cię gdzieś zabieram.- posłał jej tajemniczy uśmiech, a ona zmarszczyła brwi przyglądając się mu ze zdziwieniem. Ashley czuła się jak w jakiejś tandetnej komedii romantycznej, ale serce i tak odrobinę przyśpieszyło, a w oczach pojawiły się dawno u niej niewidziane iskierki radości.
-Okej, bądź koło dziesiątej.- powiedziała i po słowach pożegnania ruszyła do kawiarenki.
Za ladą stał już Tayler przecierający szmatką białe filiżanki i wpatrujący się w okno przed nim.
-Cześć, przepraszam za spóźnienie, ale…- zaczęła nieśmiało biorąc do ręki swój uniform.
-Zadajesz się z Bieberem?- przerwał jej kierując teraz całą swoją uwagę na nią. Skłamałaby gdyby powiedziała, że to pytanie ją nie zaskoczyło, a wyraz twarzy chłopaka jeszcze bardziej ją dezorientował.
-Czemu pytasz?- zapytała biorąc czyste filiżanki i ustawiając je na półkach pod ladą.
Tayler otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale po chwile westchnął tylko wzruszając ramionami. W jej głowie było tylko jedno pytanie.
Co się tu dzieje?


***

                Obskurna dzielnica, przez którą przejeżdżał nie była dumą Tucson. Morderstwa i kradzieże zdarzały się tam niemal codziennie. Żaden mieszkaniec nie zapuszczał się w te tereny, chyba że chciał zostać trafiony kulą między oczy albo kupić kolejną działkę. To pierwsze zdarzało się przypadkowo, ale i tak zbyt często jak na takie spokojne miasteczko, jakim jest Tucson.
Zatrzasnął drzwi swojego czarnego Mustanga i skierował się w stronę jednego ze zniszczonych bloków. Mocno pchnął drzwi budynku i skrzywił się lekko słysząc głośne skrzypnięcie. Uderzył w niego chłód bijący od murów, a ciemność ukuła jego oczy. Mrugnął kilka razy by widzieć wyraźniej w nieśmiałych promieniach słońca, które dostawały się tu jedynie przez drobne szczeliny i niewielkie okienka. Rozejrzał się po pomieszczeniu zauważając postać chłopaka zwiniętego w kłębek przy ścianie. Na jego oko miał około piętnastu lat, ale szczerze mówiąc póki dostawał kasę nie interesował innymi.
Odchrząknął zwracając uwagę chłopaka. Jego ciał trzęsło się tak jakby w budynku była temperatura poniżej zera, oczy były przekrwione, a skóra chorobliwie blada. Gdyby był taki jak kiedyś może i by się przejął jego stanem, ale on był bez serca, więc czemu miałby się martwić?
-Gdzie moja kasa?- warknął Justin szturchając nogą chłopaka, który zachwiał się lekko.
-Nie mam.- odpowiedział cicho tamten. Nagle w ciemności rozbrzmiał żałosny jęk chłopaka, kiedy jego brzuch zetknął się z butem szatyna.
-A mnie to gówno obchodzi. Nie jestem jakąś pieprzoną instytucją charytatywną.- syknął i kilkakrotnie kopnął chłopaka między żebrami.- Masz czas do jutra. Jeśli wtedy nie dostanę kasy, ty nie będziesz miał życia.- splunął i zostawił chłopaka samego.


***

                Ciemny las i cisza. Cisza, która była jeszcze bardziej przerażająca niż ciemność wokół niej. Jej serce biło szybko, a oddech był nierówny. Przeczuwała, że coś się stanie. Coś złego. Nagle trzask rozległ się po lesie, a potem znowu cisza. Rozglądała się dookoła chcąc uciekać, ale jak na złość jej nogi były jak wrośnięte w ziemie. Kolejny trzask. Czuła czyjąś obecność- tuż za nią, krok od niej. Ze strachem w oczach zaczęła się powoli odwracać, a później jedyną rzeczą, jaką widziała był nóż wbity prosto w jej serce.
                Krzyknęła głośno zwracając na siebie uwagę kilku klientów. Nie mogła złapać tchu, jej klatka piersiowa poruszała się gwałtowne w górę i w dół potrzebując powietrza. Czując jak zawartość jej żołądka podchodzi do gardła wybiegła szybko zza lady w stronę łazienki dla personelu. Nachyliła się nad ubikacją czując narastające mdłości.
-Hej, nic ci nie jest?- usłyszała zmartwionego Taylera, a po chwili poczuła jego ciepłe dłonie odgarniające jej włosy. Kiedy wydawało się, że dziewczyna skończyła już wymiotować pobiegł szybko po szklankę zimnej wody, a następnie podał ją blondynce.- Powinnaś wrócić do domu.- powiedział troskliwym głosem, a Ashley posłała mu blady uśmiech.
-Dam radę, to tylko jakieś zatrucie.- chciała to powiedzieć silnym i głośnym głosem, ale to, co wydobyło się z jej ust nie przypominało nawet szeptu.
-Zatruci czy nie powinnaś iść do domu. Zamknę na chwilę lokal i cię podwiozę jak chcesz, daj mi tylko adres i…- zaczął swój monolog, który został szybko przerwany przez blondynkę.
- Po prostu zadzwoń do Justina.
Chłopak zmierzył ją zaskoczonym wzrokiem, ale posłusznie wyciągnął telefon wybierając prawidłowy numer. Skąd go miał? Każda osoba o nieciekawej przeszłości czy teraźniejszości miała do czynienia z szatynem. Był postrachem dla wielu. Jednak kiedyś w jego oczach był kimś w rodzaju Boga. Miał wszystko, co chciał, mógł robić, co chciał i nigdy nie dosięgały go żadne konsekwencje. Mogłeś u niego kupić cokolwiek chciałeś- haszysz, heroinę czy kokę. Ale jeśli podwinęła ci się noga równie dobrze mogłeś pożegnać się z życiem. Dlatego odszedł. Nie chciał skończyć martwy.


Od autorki: WAKAJCE, OH YEAH. Rozdział jest taki sobie, szczerze to nie miałam pomysłu co napisać, a chciałam również trochę przybliżyć wam postać Justina... Kolejny rozdział powinien się pojawić do środy, mam nadzieję, że zdążę coś naskrobać do tego czasu.

8 comments:

  1. Boski rozdział;)
    Kocham Twoje opowiadanie;33
    UDanych wakacji ;D
    Pozdrawiam :*

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zapraszam na 3 rozdział http://i-will-give-you-everything.blogspot.com/

      Delete
  2. To jest swietne. Chce juz kolejny.

    ReplyDelete
  3. Ja chce juz nn. To jest booskie. :-!

    ReplyDelete
  4. cieszę się, że trafiłam na twoje opowiadanie. zapowiada się bardzo ciekawie. czekam na następny i tylko pozazdrościć talentu ;)

    ReplyDelete
  5. Zapraszam na 4 rozdział http://i-will-give-you-everything.blogspot.com/

    ReplyDelete
  6. Rozdział zajebisty<3 Mam nadzieję, że będziesz pisać dalej :) Czekam nn :***

    ReplyDelete
  7. ajdkjshfkjwsj po prostu zajebisty xx

    SylviaS

    ReplyDelete