Co chwila spoglądała na znajdujący się w samochodzie
zegarek. Prace miała zacząć za niecałe dziesięć minut, a Justin, który miał
zawieźć ją na stacje, jak na złość wciąż szukał w domu swojego prawa jazdy.
Warknęła patrząc na dopiero uchylające się drzwi.
-Już jestem, księżniczko.- powiedział z rozbawieniem
wsiadając do samochodu. Ona nic nie mówiąc zmierzyła go srogim spojrzeniem. Podczas
drogi nie rozmawiali zbyt wiele. Ashley wolała rozmyślać nad swoim losem, a
Justin był zbyt zajęty swoim papierosem i drogą żeby zwrócić na nią jakąś
większą uwagę. Zatrzymali się na czerwonym świetle, a chłopak wyrzucił
niedopałek przez okno. Obok nich zatrzymał się czerwony kabriolet, a w nim
cztery atrakcyjne dziewczyny. Nie wiadomo, czemu blondynka poczuła lekkie
ukłucie zazdrości widząc wymowny uśmiech chłopaka.
-Oh, przestań.- mruknęła widząc jak szatyn puszcza do
dziewczyn oczko, a one zachichotały oczarowane.
-Dlaczego?- uniósł do góry jedną brew, a na jego ustach
pojawił się arogancki uśmiech.
Uh, jakim on jest
irytującym dupkiem… seksownym, irytującym dupkiem.
Wzruszyła ramionami próbując pozbyć się myśli, które
pojawiły się w jej głowie. Usłyszała tylko cichy chichot i warkot silnia, kiedy
samochód ruszył do przodu. Kilka chwil później pojawili się na zatłoczonej
stacji. Szatyn wysiadł z samochodu, aby otworzyć dziewczynie drzwi. Wygramoliła
się z auta i poprawiła swoje zmierzwione włosy spoglądając na ludzi wchodzących
i wychodzących ze stacji.
-Przyjadę po ciebie, a później cię gdzieś zabieram.- posłał
jej tajemniczy uśmiech, a ona zmarszczyła brwi przyglądając się mu ze zdziwieniem.
Ashley czuła się jak w jakiejś tandetnej komedii romantycznej, ale serce i tak
odrobinę przyśpieszyło, a w oczach pojawiły się dawno u niej niewidziane
iskierki radości.
-Okej, bądź koło dziesiątej.- powiedziała i po słowach
pożegnania ruszyła do kawiarenki.
Za ladą stał już Tayler przecierający szmatką białe
filiżanki i wpatrujący się w okno przed nim.
-Cześć, przepraszam za spóźnienie, ale…- zaczęła nieśmiało
biorąc do ręki swój uniform.
-Zadajesz się z Bieberem?- przerwał jej kierując teraz całą
swoją uwagę na nią. Skłamałaby gdyby powiedziała, że to pytanie ją nie
zaskoczyło, a wyraz twarzy chłopaka jeszcze bardziej ją dezorientował.
-Czemu pytasz?- zapytała biorąc czyste filiżanki i
ustawiając je na półkach pod ladą.
Tayler otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale po chwile
westchnął tylko wzruszając ramionami. W jej głowie było tylko jedno pytanie.
Co się tu dzieje?
***
Obskurna
dzielnica, przez którą przejeżdżał nie była dumą Tucson. Morderstwa i kradzieże
zdarzały się tam niemal codziennie. Żaden mieszkaniec nie zapuszczał się w te
tereny, chyba że chciał zostać trafiony kulą między oczy albo kupić kolejną działkę.
To pierwsze zdarzało się przypadkowo, ale i tak zbyt często jak na takie
spokojne miasteczko, jakim jest Tucson.
Zatrzasnął drzwi swojego czarnego Mustanga i skierował się w
stronę jednego ze zniszczonych bloków. Mocno pchnął drzwi budynku i skrzywił
się lekko słysząc głośne skrzypnięcie. Uderzył w niego chłód bijący od murów, a
ciemność ukuła jego oczy. Mrugnął kilka razy by widzieć wyraźniej w nieśmiałych
promieniach słońca, które dostawały się tu jedynie przez drobne szczeliny i
niewielkie okienka. Rozejrzał się po pomieszczeniu zauważając postać chłopaka
zwiniętego w kłębek przy ścianie. Na jego oko miał około piętnastu lat, ale szczerze
mówiąc póki dostawał kasę nie interesował innymi.
Odchrząknął zwracając uwagę chłopaka. Jego ciał trzęsło się
tak jakby w budynku była temperatura poniżej zera, oczy były przekrwione, a
skóra chorobliwie blada. Gdyby był taki jak kiedyś może i by się przejął jego stanem,
ale on był bez serca, więc czemu miałby się martwić?
-Gdzie moja kasa?- warknął Justin szturchając nogą chłopaka,
który zachwiał się lekko.
-Nie mam.- odpowiedział cicho tamten. Nagle w ciemności
rozbrzmiał żałosny jęk chłopaka, kiedy jego brzuch zetknął się z butem szatyna.
-A mnie to gówno obchodzi. Nie jestem jakąś pieprzoną instytucją
charytatywną.- syknął i kilkakrotnie kopnął chłopaka między żebrami.- Masz czas
do jutra. Jeśli wtedy nie dostanę kasy, ty nie będziesz miał życia.- splunął i
zostawił chłopaka samego.
***
Ciemny las i cisza. Cisza, która była
jeszcze bardziej przerażająca niż ciemność wokół niej. Jej serce biło szybko, a
oddech był nierówny. Przeczuwała, że coś się stanie. Coś złego. Nagle trzask rozległ
się po lesie, a potem znowu cisza. Rozglądała się dookoła chcąc uciekać, ale
jak na złość jej nogi były jak wrośnięte w ziemie. Kolejny trzask. Czuła czyjąś
obecność- tuż za nią, krok od niej. Ze strachem w oczach zaczęła się powoli
odwracać, a później jedyną rzeczą, jaką widziała był nóż wbity prosto w jej
serce.
Krzyknęła
głośno zwracając na siebie uwagę kilku klientów. Nie mogła złapać tchu, jej
klatka piersiowa poruszała się gwałtowne w górę i w dół potrzebując powietrza.
Czując jak zawartość jej żołądka podchodzi do gardła wybiegła szybko zza lady w
stronę łazienki dla personelu. Nachyliła się nad ubikacją czując narastające
mdłości.
-Hej, nic ci nie jest?- usłyszała zmartwionego Taylera, a po
chwili poczuła jego ciepłe dłonie odgarniające jej włosy. Kiedy wydawało się,
że dziewczyna skończyła już wymiotować pobiegł szybko po szklankę zimnej wody, a
następnie podał ją blondynce.- Powinnaś wrócić do domu.- powiedział troskliwym
głosem, a Ashley posłała mu blady uśmiech.
-Dam radę, to tylko jakieś zatrucie.- chciała to powiedzieć
silnym i głośnym głosem, ale to, co wydobyło się z jej ust nie przypominało
nawet szeptu.
-Zatruci czy nie powinnaś iść do domu. Zamknę na chwilę
lokal i cię podwiozę jak chcesz, daj mi tylko adres i…- zaczął swój monolog,
który został szybko przerwany przez blondynkę.
- Po prostu zadzwoń do Justina.
Chłopak zmierzył ją zaskoczonym wzrokiem, ale posłusznie
wyciągnął telefon wybierając prawidłowy numer. Skąd go miał? Każda osoba o
nieciekawej przeszłości czy teraźniejszości miała do czynienia z szatynem. Był postrachem
dla wielu. Jednak kiedyś w jego oczach był kimś w rodzaju Boga. Miał wszystko,
co chciał, mógł robić, co chciał i nigdy nie dosięgały go żadne konsekwencje.
Mogłeś u niego kupić cokolwiek chciałeś- haszysz, heroinę czy kokę. Ale jeśli
podwinęła ci się noga równie dobrze mogłeś pożegnać się z życiem. Dlatego
odszedł. Nie chciał skończyć martwy.
Od autorki: WAKAJCE, OH YEAH. Rozdział jest taki sobie, szczerze to nie miałam pomysłu co napisać, a chciałam również trochę przybliżyć wam postać Justina... Kolejny rozdział powinien się pojawić do środy, mam nadzieję, że zdążę coś naskrobać do tego czasu.
Boski rozdział;)
ReplyDeleteKocham Twoje opowiadanie;33
UDanych wakacji ;D
Pozdrawiam :*
Zapraszam na 3 rozdział http://i-will-give-you-everything.blogspot.com/
DeleteTo jest swietne. Chce juz kolejny.
ReplyDeleteJa chce juz nn. To jest booskie. :-!
ReplyDeletecieszę się, że trafiłam na twoje opowiadanie. zapowiada się bardzo ciekawie. czekam na następny i tylko pozazdrościć talentu ;)
ReplyDeleteZapraszam na 4 rozdział http://i-will-give-you-everything.blogspot.com/
ReplyDeleteRozdział zajebisty<3 Mam nadzieję, że będziesz pisać dalej :) Czekam nn :***
ReplyDeleteajdkjshfkjwsj po prostu zajebisty xx
ReplyDeleteSylviaS